Koledzy cudotwórcy Dariusza Dudka szybko opanowali takie zwroty, jak „popel v susine” czy „prchave latky v horlavine”. Absolutnie kluczowy jest jednak „obsah uhliku v uhliku”*.
Albo państwowe kopalnie zrobią to, co my, albo upadną – mówi Dariusz Dudek, szef „Solidarności” w KWK „Silesia”. Bez dobrej woli związkowców polskie górnictwo nie ma szans.
ZBIGNIEW BARTUŚ
Dariusz Dudek wygląda troszkę jak Hamlet, tyle że w wyciągniętej dłoni, zamiast czaszki, trzyma bryłę najlepszego węgla w Polsce. Identyczne bryły widzimy na ciągnących się po horyzont wagonach. Węglarki zablokowały dziś na dobre ruch w miasteczku, spod którego pochodzi urobek.
Dudka ten widok bardzo cieszy, a fachowców zdumiewa, bo kopalnia i miasteczko miały umrzeć. Za miedzą, na zwałach państwowych kopalń, rosną czarne Himalaje – ponad 8 milionów ton węgla, którego nikt nie chce kupić. Wystarczy na dwa miesiące pracy całej polskiej energetyki! A ten tu czarny skarb, z prywatnej, czesko-związkowej „Silesii”, nawet teraz, w kryzysie, sprzedaje się świetnie. Cud? Niejedyny!
Trzy lata temu Dariusz Dudek też stał w tym miejscu z czarną bryłą w dłoni i wyglądał naprawdę jak Hamlet. Głęboko pod stopami miał, jak i dziś, pół miliarda ton świetnego węgla, ale wtedy zdawało się, że bogactwo wystarczające na 20 lat pracy wszystkich polskich elektrowni zostanie pod ziemią na zawsze. Po wieku fedrowania „Silesia”, należąca do państwowej Kompanii Węglowej (KW), popadła w ruinę, przynosiła rocznie 100 milionów złotych strat i miała być zamknięta. Kompania nie dawała ani grosza na remonty, ani prace, dzięki którym można by się dobrać do złóż. Próbowała zakład sprzedać, ale – mimo dwóch podejść – nie znalazła nabywcy. Do sylwestra 2010 roku, czyli daty likwidacji „Silesii”, zostało parę tygodni i wtedy…
Związkowcy z kopalnianej „Solidarności”, pod wodzą Dariusza Dudka, przekonali Waldemara Pawlaka, ówczesnego wicepremiera i ministra gospodarki, by pozwolił im wziąć sprawy w swoje ręce. Założyli spółkę pracowniczą i znaleźli inwestora – czeski koncern EPH. W grudniu 2010 r. Kompania Węglowa – jak mówiono – „pozbyła się problemu Silesii”. A teraz znowu go ma! Nawet większy.
Oto w dwa lata kopalnia, wyposażona przez Czechów w najlepsze maszyny na świecie (polskie), totalnie zreorganizowana przy współudziale związkowców, wyrosła na groźnego konkurenta państwowych spółek węglowych. Lawinowo zwiększa wydobycie, a niebawem chce je jeszcze podwoić. Sprzedaje na pniu cały urobek. I przyjmuje pracowników. – Proszę mi pokazać drugi zakład w Polsce, ba, w tej części Europy, który przyjął ostatnio 1200 osób! Firmy w kryzysie zwalniają, jak Fiat w sąsiednich Tychach, 1500 ludzi. A my będziemy zatrudniać kolejnych – mówi Dudek.
Jakim cudem Czesi i związkowcy poradził sobie z kopalnią spisaną na straty przez państwowych menedżerów? Dlaczego prywatny właściciel, ratując przy okazji 500 milionów ton narodowego bogactwa, potrafił przemienić w dochodowy biznes coś, co było rzekomo „trwale nierentowne”? Odpowiedź na to pytanie jest ważniejsza od sejmowo-tabletowych fars polityków. W znacznej mierze zależy od niej przyszłośc Polski – i każdego z nas.
Może się to wydawać szalone – mamy przecież zimę – ale gdyby Donald Tusk, zgodnie z obietnicą, chciał zmienić absurdalny system górniczych emerytur, to najlepszy moment jest teraz. Owszem, centrale związkowe grożą strajkiem, protesty mają ruszyć na Śląsku już w marcu, a związki górnicze są nadal najpotężniejsze w całym ruchu związkowym. Orężem pielęgniarek są czepki, wkurzeni górnicy wolą kilofy, śruby, petardy, płonące opony, co może rządzących przerażać. Tak naprawdę jednak o sile górników nie decyduje skłonność do zadymy, tylko rachunek ekonomiczny.
Niniejszy tekst piszę na komputerze dzięki temu, że w piecach oddalonej o 50 kilometrów elektrowni w Jaworznie spala się węgiel wydobyty przez miejscowych górników. Z węgla (kamiennego i brunatnego) pochodzi ponad 90 procent prądu zasilającego Kraków i resztę Polski. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, co oznacza wyłączenie prądu na godzinę. A na całą dobę? Na tydzień? Horror, o którym wolimy nawet nie myśleć. I to był zawsze prawdziwy argument w rękach górników: nie kilof, lecz groźba, że nas wyłączą. Mogli? Mogli. Czy nadal mogą?
Artykuł pochodzi ze strony dziennikpolski24.pl